Nie miałem co ze sobą zrobić, błąkałem się po nieznanych mi terenach myśląc, że pewnie długo tu nie zostanę. Kolejna przejściowa wataha, której jeszcze nic nie zrobiłem. Wzbiłem się w powietrze szukając ustronnego miejsca gdzie mógłbym potrenować. Z oddali zobaczyłem Wiszące Miasto.
-Idealnie-mruknąłem do siebie i leciałem z zawrotną szybkością do celu.
Swobodnie wylądowałem na jednym z kamieni. Miałem cichą nadzieję, że nikogo nie spotkam. Byłoby tak lepiej dla nas obojgu. Rozłożyłem się wygodnie, jak w jaskini i bawiłem się czarną magią. Było całkiem niewinnie, dopóki ktoś z impetem nie wpadł na mnie. Spadłem ze skały gdzieś niżej a sprawca całego wypadku sturlał się na mnie. Podniosłem się i myślałem, że uduszę, puki nie zauważyłem wpatrujących się we mnie ślepi wadery.
-"Świetnie"-przemknęło mi przez myśl.
Wadera dźwignęła się na łapach i w milczeniu przypatrywała mi się.
-Musisz się tak na mnie gapić?-nie wytrzymałem napięcia
Już rozkładałem skrzydła by odlecieć, ale zatrzymała mnie.
<Jakaś wadera?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz